Rankiem przy West Bay Street w płytkiej wodzie Jayden szoruje muszle. Moczy je potem w płynie typu domestos. Za dwie godziny do miasta przypłyną wycieczkowce, muszelki pójdą po piętnaście dolców od sztuki. Dwie mile od Nassau morze wyrzuca na brzeg tysiące takich pamiątek.
Na statystyczną głowę Bahamczyka przypada produkt krajowy brutto dwukrotnie większy niż na statystyczną głowę Polaka. I jak większość statystyk ta także niewiele mówi, bo Bahamczyków jest ponad sto razy mniej, państwo jest rozrzucone po wielu wyspach, a wyzwania związane z infrastrukturę, transportem i komunikacją nie małe. Parytet siły nabywczej mieszkańca statystycznego Bahamów jest bardzo podobny do mieszkańca statystycznego Polski, co także mówi niewiele.
W naszej dzielnicy każdego wieczora wyłączają prąd. Wtedy robi się trochę słabo, bo klimatyzacja jest naprawdę przydatna na wyspach, gdzie różnica temperatur między środkiem dnia i środkiem nocy wynosi zaledwie jeden stopień. Niektórzy sąsiedzi mają generatory, my nie mamy. Dom, który wynajmujemy nagrzewa się w ciągu kilkudziesięciu minut.
Zasypiasz wieczorem. W nocy prąd wraca. Od razu się budzisz się w łóżku, które w międzyczasie zmieniło się w basen i idziesz powyłączać wszystkie te sprzęty, które niespodziewanie ożyły.
Czytamy lokalne gazety. Stąd wiemy, że mają tutaj coś w rodzaju naszego 20. stopnia zasilania mocą, a dni ministra, który nic z tym nie zrobił są policzone. Wiemy też, że lokalni rządzący nie dadzą sobie w kaszkę dmuchać zagranicznym inwestorem. No i coś jest na rzeczy z opinią, że przez Bahamy idzie pas przerzutowy narkotyków do Stanów.
Oprócz wypięknionych willi na New Providence sporo jest zabudowań, które czasy świetności mają za sobą. Część z nich pamięta panowanie Brytyjczyków, część zawdzięcza swój stan huraganom regularnie odwiedzającym Bahamy.
Czytaj dalej: Bahamy z dziećmi, Świnie na Bahamach.