Życzeniem Wujka Ho było, aby po śmierci jego prochy zostały rozsypane, wzbogacając ukochaną wietnamską glebę. Był człowiekiem skromnym i także w ten sposób chciał się przyczynić do rozwoju rolnictwa. Partia woli nie wypełniła, więc zabalsamowaną fizyczność Wielkiego Założyciela możemy podziwiać w mauzoleum.
Każdego roku Ho Chi Minh odwiedza rosyjskie spa, gdzie specjaliści od jego kumpla Włodzimierza Lenina serwisują mu lakier i uzupełniają płyny. Mamy szczęście, bo Wujaszek Ho jest w stolicy i przyjmuje gości.
Po 7.oo ustawiamy się w kolejce długiej na jakieś 2 km. Garnitur nie jest wymagany, ale o krótkich spodniach, czy bluzce na ramiączkach nie może być mowy. Kontrola jak na lotnisku. Wykrywacz metalu i prześwietlanie. Plecak do przechowalni, telefon i aparat do depozytu. Żadnych rozmów, śmiechów i niegodnych ruchów. Ręce przy sobie. Wietnamka przed nami, posuwając się wolno w kolejce, złożyła ręce na plecach. Szybki ruch straży i postawa wróciła do należytej.
Wewnątrz kamiennego budynku Ho Chi Minh leży martwy, choć wcale nie wygląda.
Wśród czekających na obejrzenie trupa turyści nie są jakąś istotną grupą. Z autokarów wylewają się grupy Wietnamczyków z całego kraju, żołnierzy i dzieci ubranych w kurtki-mundurki.
W pobliżu mauzoleum znajdują się świątynie i budowla będąca symbolem miasta – Pagoda na Jednej Kolumnie (wiet.: Chùa Một Cột). Oryginalna konstrukcja pochodziła z 1049 roku, ale jedną z ostatnich rzeczy jaką Francuzi zrobili w Wietnamie przez wycofaniem się w 1954 roku było zrównani jej z ziemią. Podziwiamy więc replikę nawiązującą kształtem do kwiatu lotosu.
Do dzielnicy Dong Da postanawiamy jechać rikszą. Wąska ławeczka na kółkach w sercu ruchu ulicznego Hanoi to dość wyszukana forma samobójstwa. To nieprawda, że w chwilach ostatecznych człowiekowi przelatuje całe życie przed oczami. My przed oczami mamy wyłącznie auta, autobusy i motorowery.
Świątynia Literatury (wiet.: Văn Miếu) została zbudowana w 1070 r. przez króla Lý Thánh Tông dla uczczenia Konfucjusza. Później powstał tu pierwszy w Wietnamie uniwersytet. Przez wieki uczelnia była oblegana przez kandydatów – jej ukończenie gwarantowało bardzo wysoką pozycję społeczną. Egzaminy końcowe jednak nie były łatwe. Co trzy lata z kilku tysięcy uczniów pomyślnie przechodziło je raptem kilka osób, np. w roku 1733 na 3000 uczestników powiodło się jedynie ośmiu.
Bierzemy taksówkę do centrum. Taksówka ma dwa koła i oprócz kierowcy zabiera do 3 pasażerów. Nas jest dwoje więc mamy sporo luzu.
W świątyniach Hanoi sporo osób oddaje szacunek Buddzie. Raczej to nie jest modlitwa, bo niby do kogo, ale buddyzm pozostaje dla nas niepojęty. Wszystkiemu towarzyszy zapach kadzideł, a ludzie do świątyń przynoszą owoce, herbatniki i inne dobro. W złożonych rękach trzymają pliki banknotów, które upychają w szczeliny i wolne miejsca ołtarzyków.
W Wietnamie darmowy Internet jest praktycznie wszędzie. Dostęp do usług, których komunistyczny reżim sobie nie życzy – jak Facebook, czy Google Maps – jest zablokowany, ale darmowe i szybkie WiFi oferuje każda knajpka czy hotel.
Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić od czego zaczyna elektryk, gdy komuś zabraknie prądu.
W sklepach na Starym Mieście można kupić wszelkie pamiątki, które człowiek z Zachodu mógłby chcieć przywieźć do domu. Są też i takie, o których tylko miejscowi myślą, że są fajne.
Niezwykły hałas i ruch wokół jeziora Hoan Kiem sąsiaduje ze spokojem ludzi na skwerach, gdzie na wśród zieleni sporo osób ćwiczy codziennie tai-chi.
To nasz ostatni wieczór w Wietnamie. Szukamy jakiejś dobrej knajpy, więc omijamy uliczne gary z zupą.
Trafiamy na nasz ulubiony taras z widokiem na ludzi, którzy non stop dokądś jadą.
Odlatujemy z Wietnamu przedostatnią rotacją polskiego LOT’u – za dwa dni bezpośrednie połączenie Warszawa – Hanoi zostanie zlikwidowane.
Po dwunastu godzinach lądujemy w Warszawie. Wietnamskie wizy w naszych paszportach ozdobiła pieczątka HẾT GIÁ TRỊ – USED.
Przeczytaj wszystkie części relacji z Wietnamu:
- Przez Hanoi do zatoki Ha Long
- Ho Chi Minh żaden Sajgon
- Środkowe wybrzeże Wietnamu
- Ostatni dzień w Hanoi