Codzienne informacje o kryzysie w krajach południa Europy przyjmowane są u nas bez specjalnego przejęcia. Wiadomo, że oni mają się i tak lepiej niż my, więc kto by się przejmował.
Krótka wycieczka do Portugalii wystarczy, by się przekonać, że tamtejszy kryzys ma dość realne oblicze. W ciągu pierwszych trzech kwartałów 2012 roku upadło 4700 firm. Od 2008 do 2013 roku zlikwidowanych zostanie 650 tysięcy miejsc pracy (liczba ludności Portugalii to jakieś 10.5 mln). Bezrobocie obecnie wynosi 16%, a wśród młodzieży przekracza 35%. Średnie dochody portugalskiej rodziny spadły do poziomu z 2000 roku.
Pytamy dziewczynę w sklepie z lokalnymi przysmakami w Porto czy odczuwa jakiś kryzys. A czy widzieliśmy świąteczne lampki na ulicach? Nie, nie widzieliśmy. Nie ma lampek. Ponad połowa portugalskich miast zrezygnowała ze świątecznego ozdabiania ulic. Na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem centrum zawsze było pełne ludzi, a teraz jest ciemno i pusto.
Portugalczycy wydają średnio o jedną czwartą mniej na artykuły spożywcze. Restauracje i piwniczki nad rzeką Douro w Porto są puste. Trudno zrozumieć dlaczego są wszystkie otwarte, skoro wkoło absolutnie nie ma nikogo.
Sprzedaż samochodów spadła w Portugalii o jedną trzecią. Możemy się tym nie przejmować, ale część tych samochodów była produkowana w Polsce. Fabryka Fiata w Tychach właśnie likwiduje trzecią zmianę i zwalnia 1500 osób. Jest się czym przejmować.