Jeżeli na lotnisku w Hanoi weźmiesz taksówkę, szansa że cię wyrolują jest dość realna. Gdy na początku trasy przezornie ustalisz z kierowcą cenę, na końcu okazać się może, że to cena od osoby, a nie za kurs. Jeżeli podasz dane hotelu, zawieźć cię mogą do innego, który prowadzi kumpel kierowcy i będą szli w zaparte, że ten hotel do wczoraj nazywał się inaczej, albo że tamten jest właśnie w remoncie lub nie ma wolnych pokoi. Możesz w ogóle się nie połapać, bo hotel kumpla nie musi mieć nazwy, więc w sumie może mieć każdą.
Dlatego też większość hoteli wysyła po swoich gości kierowców. Za przepłacone 15$ czeka na nas człowiek i jego czyściutka Toyota Innova. Jedziemy blisko godzinę, benzyna w Wietnamie jest w okolicach 22.000,- dongów (więcej niż 1$) za litr. Jakoś się to kierowcy kalkuluje, choć i tak większą część kasy zgarnia hotel.
Pierwsze wieczorne wrażenie miast jest niezwykłe. Hałas, zapachy i smaki.
W Hanoi rzeka samochodów i skuterów płynie bez przerwy. Nie ma czegoś takiego jak ustąp, jest takie coś jak klakson. Używany, zamiast hamulca, kierunkowskazu, gdy dojeżdżasz do skrzyżowania, gdy skręcasz, gdy jedziesz prosto, gdy zwalniasz, gdy przyspieszasz, gdy potrzeba, gdy nie potrzeba. W samochodach klakson jest zsynchronizowany z kierunkowskazem, oprócz tego jedna ręka kierowcy spoczywa na nim bez przerwy.
Jeżeli chcesz przejść na druga stronę ulicy, nie masz na co czekać bo ruch nigdy nie maleje. Powoli stawiasz kolejne kroki, a rzeka skuterów opływa cię z wszystkich stron i jesteś bezpieczny. Jeżeli zrobisz krok za szybko lub w sposób nieprzewidywalny, jest po tobie.
W Hanoi tylko nocujemy – za tydzień wrócimy na dłużej.
Rankiem z hotelu odbiera nas Cong, który będzie naszym przewodnikiem przez następne dwa dni. To znaczy nie tylko on, bo w autobusie do zatoki Ha Long przewodnikiem jest Zin. W autobusie oprócz nas jest para z Kalifornii i grupa Holendrów. Zin opowiada o swoim kraju przez całą drogę i całe szczęście, bo odwraca naszą uwagę od kierowcy, który próbuje przez 4 godziny nas zabić.
Dowiadujemy się chyba o tym wszystkim, co partia nakazała Zinowi opowiadać turystom oraz o rzeczach, o które pytali go wcześniej inni turyści z Zachodu. Jest trochę o wydobyciu węgla, uprawie ryżu i innych kluczowych dla Wietnamu sprawach.
Gdy mijaliśmy pogrzeb, Zin się zainspirował i opowiedział o wieloetapowych zwyczajach chowania zmarłych w buddyzmie. W 3 lata po pogrzebie następuję obrzęd obmycia kości i ponownego ich pochówku w znacznie mniejszej trumnie. Ponoć, gdy ktoś za życia jadł dużo lekarstw to jego kości się trudniej czyści i trzeba by poczekać jeszcze ze dwa lata.
Zdaniem Zina ten dobry zwyczaj pozwala oszczędzić sporo miejsca w miejscach pochówku i można uprawiać więcej ryżu. Faktycznie – wśród szachownic pól ryżowych na wielu działkach stoją w wodzie nagrobki.
Gdy Wietnamczyk się rodzi, dobry rząd Wietnamu przydziela mu działkę, by ją uprawiał i mógł się wyżywić. W wiosce Zina jest to 140 m², ale uprawia je jego matka. Zin pracuje dla kapitalistów w stolicy. Cong na boku się przyznał, że chciał pracować w IT, ale rodzina mu powiedziała: there is future in tourism, więc nie miał wyboru).
W drodze do zatoki zatrzymujemy się w miejscu, gdzie można kupić wszelkie wybory artystycznego rzemiosła. W bardzo dużej hali i przyległych warsztatach ludzie szyją ubrania, tkają obrazy, malują naczynia, kują i rzeźbią. Dopiero w dotyku można rozpoznać, że wiszące wszędzie obrazy są misternie tkane cienką nicią i powstały bez użycia pędzla.
Można sobie zamówić kilkutonowego Buddę, lwa lub orła do Polski. Do Gdańska przypłynąłby za 45 dni.
W zatoce Ha Long wita nas mgła. Nie jest to pogoda wymarzona, ale kapitan decyduje nie odwoływać naszego rejsu. Bywa tutaj gorzej, a w porze mokrej kilka razy w roku przechodzą tędy tajfuny.
Okrętujemy się na dżonce Marguetite Crusies, którą wybraliśmy w Polsce dzięki rekomendacjom na forum Lonely Planet. Na miejscowe biura trzeba uważać. Sinh Cafe Travel zdobyło dobrą sławę i teraz co drugi pośrednik w Wietnamie nosi taką nazwę (zdarza się w Hanoi, że trzy konkurencyjne biura o tej nazwie sąsiadują ze sobą drzwi w drzwi).
Jeszcze kilka lat temu w Ha Long pływały wyłącznie małe i dziadowskie łodzie. Teraz zrobiło się tłoczno – Cong szacuje, że w tej części Zatoki Tonkijskiej pływa do 700 turystycznych dżonek, często o bardzo wysokim standardzie.
Warunki w kajucie są… godne.
W towarzystwie mamy dziesięcioro Australijczyków z Melbourne – lepiej nie mogliśmy trafić. Co prawda, jest jeszcze sześcioro Rosjan (którzy na koniec okazali się być Ukraińcami), ale są mało zauważalni – z nikim nie rozmawiają, załogi nie rozumieją, do śniadania piją whisky, do obiadu wódkę, a piwo do kolacji.
Zatoka Ha Long zajmuje powierzchnię 1500 km² i jest tutaj około 1800 wysp. Od 1994 znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, a kilka tygodni temu trafiła na listę 7 Nowych Cudów Natury.
Zwiedzamy jaskinię Hang Dau Go, łodzią wiosłową wpływamy do jaskini Hang Sut Sot.
Kuchnia wietnamska jest świetna (pobieramy lekcję), choć nie zawsze wiemy, co jemy (Australijczycy zażyczyli sobie: no cats, no dogs!). W programie nocne łowienie ryb.
Następnego dnia Cong odwozi nas pod hotel w Hanoi.
Późnym wieczorem wybieramy się jeszcze do charakterystycznego dla Wietnamu teatru wodnych lalek, gdzie wszyscy dopłacają do biletu 1$, żeby móc robić zdjęcia podczas przedstawienia.
Jutro lecimy do Sajgonu.
Przeczytaj wszystkie części relacji z Wietnamu:
- Przez Hanoi do zatoki Ha Long
- Ho Chi Minh żaden Sajgon
- Środkowe wybrzeże Wietnamu
- Ostatni dzień w Hanoi
6 komentarzy
Zdjęcia zatoki robią niesamowite wrażenie.
Czekam na kolejne odcinki!
Super zdjęcia i fajnie napisana relacja.
Trochę zazdroszczę i czekam na opis Sajgonu.
Foty pierwsza klasa! Gratulacje! 🙂
Fajnie napisana historia o Hanoi i WIetnamie. W plnach na najbliższe kilka lat mam właśnie w planie tam pojechać – nie będzie łatwo, ale Hanoi czeka.
Zatoka Halong to jedne z najpięknieszych miesc, w którym była. Jest na liście cudów świata całkowicie zasłużenie. Polecam wszystkim Wietnam!
Fajna opowieść. W tym roku robię trasę od Hanoi do Sajgonu. Na Zatokę też się czas znajdzie!