Dotarliśmy na Svalbard. 78°14’N 15°30’E. Słońce tu wzeszło 19 kwietnia, zajdzie 25 sierpnia. Na moment zaledwie zajdzie, bo noc 26 sierpnia potrwa półtorej godziny. Ale jak w październiku zajdzie Słoneczko, to ciemności zapadną do końca lutego w następnym roku.
Tymczasem sunie przez pół doby po niebie ze wschodu na zachód, a drugie pół z zachodu na wschód. W tej chwili się waha. Jest dość wysoko, ale już wie, że zaraz zawróci jak polski kierowca na autostradzie. Drobna dziurka w w grubych zasłonach sprawia, że w pokoju jest jasno. Najlepiej by było założyć okulary spawacza.
Svalbard jest zdemilitaryzowany i jest terytorium neutralym Norwegii, ale NATO ma prawo tu wjechać na pełnej, jeśli ktoś by podskoczył.
Na terytorium podobnym wielkością do Słowenii żyje ponad dwa tysiące osób, 44 narodowości. Najwięcej Norwegów i Rosjan, choć sytuacja się pokomplikowała. Póżniej najliczniejszą grupę stanowią Tajowie. Polacy też mogą tu pracować i prowadzić badania jak u siebie, bo podpisaliśmy właściwe traktaty.
Wszystko jest tutaj najdalej wysunięte na północ: kościół, szkoła i strzelnica, browar, sklep i kawałek asfaltu.
Do odizolowanych osiedli przy rosyjskich kopalniach – Barentsburg i Pyramiden trudniej się teraz dostać niż kiedyś. Jedyny sposób to wodą, ale część Norwegów nie chce mieć nic wspólnego z nimi i nie pomogą w dostaniu się tam. Inni uważają, że warunki w Arktyce są tak surowe, ludzie skazani na siebie i narody tu zawsze żyły ze sobą bez względu na politykę uprawianą przez tych z południa.
Renifery na Svalbardzie są inne niż te, które spotykamy w Laponii czy okolicach Przylądka Nordkapp. Tutaj te zwierzęta stoją na krótszych nogach – ewolucja skróciła reniferom kończyny, żeby ich serca w trudnych zimowych warunkach dawały radę pompować krew aż po ich końce. Latem dodatkowo zmieniają sierść – w wielu miejscach walają się kawałki ich futer, a same wyglądają jakby cierpiały na łysienie plackowate.
Na Svalbardzie poruszać się trzeba z bronią. Tego wymaga prawo, jeśli chce się opuścić linię zabudowań Longyearbyen. Z Polski trzeba mieć zaświadczenie o niekaralności i odbytym kursie z obsługi giwery. Następnie gubernator wydaje decyzję, pobiera się strzelbę i można rozpocząć plażing. Jak się nie ma broni, to trzeba być z kimś, kto ma. Przy wejściach do niektórych budynków w Longyearbyen wiszą kartki informujące, że wszystkie niedźwiedzie w środku są martwe i Mausera należy zostawić w skrytce przygotowanej w tym celu przed wejściem.
Internet zna wiele historii jak ta z sierpnia 2020 roku. Trzyletni niedźwiedź rozdarł boczną ścianę namiotu, w którym spał obywatel Holandii. Misie polarne w tym wieku oddzielają się od swoich matek. Jest to dość trudny okres w ich życiu, bo zaczynają polować same. Szkoda człowieka.
Albo ta wycieczka z opiekunem, któremu zacięła się strzelba. Misie lubią dzieci.
Przy namiotowiskach zalecane są warty, elektryczne ogrodzenia, eksplodujące potykacze. Ma to obudzić człowieka i przestraszyć niedźwiedzia. Zanim pociągnie się za spust, przydać się może zestaw odstraszających rakietnic.
Nie można sobie po prostu strzelić do misia. Te ssaki są pod ścisłą ochroną, a każdy strzał w obronie własnej jest skrupulatnie badany przez urząd gubernatora. Jeden z policjantów ubiera się w biały kombinezon, wizja lokalna, pomiary. Jeżeli okaże się, że zabicie zwierzęcia nie było absolutnie koniecznie, sprawca srogo zapłaci.
Zasada jest prosta: Svalbard to królestwo niedźwiedzi, a człowiek jest tutaj gościem. Lodu ubywa, a populacja niedźwiedzi odbudowuje się po wprowadzeniu w 1975 roku bezwzględnego zakazu polowań.
W Billefjorden jest rozpadająca się hytte. Pod Warszawą ludzie mają drewutnie w wyższym standardzie. Popłynęliśmy dzisiaj na m/s Polargirl odstawić tam czteroosobową rodzinę. Rodzice i dwie córeczki (4 i 6 lat), piękny pies, strzelba, kilka pakietów suchego drewna, kanister słodkiej wody.
Trzeci raz spędzają w ten sposób wakacje. Gdy odpływaliśmy, rodzice zbierali jeszcze zostawione na brzegu bambetle, a dziewczynki już kąpały się w wodzie. Riwiera Antarctica.
Latem po fiordach archipelagu Svalbard pływają jachty, statki badawcze oraz statki wycieczkowe, których celem jest pokazanie pokazanie turystom niedźwiedzi na brzegu, morsów, wielorybów.
Płyniemy przez kolejne fiordy patrząc wypatrując niedźwiedzi, ale trafiają się nam renifery, wieloryby, mordy i piękne różne gatunki ptaków. Są z nami też maskonury.
W 1920 roku grupa Szwedów przypłynęła na Spitsbergen z zamiarem wydobywania rudy w okolicy Kapp Thordsen. Jakoś nie za dobrze im szło, więc w październiku przed nadejściem solidnej zimy postanowili wrócić. Ich chatę z zamiarem przezimowania przejęła mniejsza grupa siedemnastu myśliwych. Po poprzednikach znaleźli przygotowany opał, broń i wszelki dostatek. Przypadł im też spory zapas puszek z prowiantem, więc odpuścili sobie polowania i zbieranie zapasów.
19 stycznia dwóch zmarło, a kolejne osoby z grupy zaczynały chorować. Jeden z myśliwych prowadził dziennik i odnotowywał kolejne zgony kolegów. Sam dokonał żywota przed 13 marca, bo później zmienia się charakter pisma w dzienniku. Ostatnia notka pochodzi z 6 kwietnia. Latem znaleziono ciała ich wszystkich.
Dopiero w 2008 roku rozwikłano zagadkę. Zawartość kilkukilogramowych puszek była nie do zjedzenia za jednym razem. Podgrzewano więc wielokrotnie te dania i nie pomogło, że były lutowane ołowiem.
Od kilkudziesięciu już lat nie można na Svalbardzie legalnie umrzeć. Urodzić się planowo też nie należy. Na to drugie nie ma po prostu warunków i kobiety w zaawansowanej ciąży odsyłane są na kontynent. Ponieważ na wyspie z dorosłych przebywają wyłącznie osoby potrafiące o siebie zadbać, średnia wieku jest niska. Sztuka kochania jest rozwinięta, a w rezultacie w niewielkim Longyearbyen są chyba ze trzy przedszkola.
Jeżeli ktoś jednak zejdzie, mimo zakazu, ciało transportuje się na kontynent, gdzie jest chowane. Tutaj wieczna zmarzlina powoduje przy pochówku pewne problemy techniczne, a przede wszystkim zwłoki nie ulegają w niej rozkładowi. Zbadano to kiedyś i w próbkach z grobów 1918 roku wykryto wirusa Hiszpanki. Wspomniane problemy techniczne polegają natomiast na tym, że zamarznięta ziemia wypycha na powierzchnię to, czego się nie da w niej umieścić głęboko.
Stary cmentarz w Longyearbyen z białymi krzyżami widać z drogi w górę miasteczka i Coal Miners Cabins.
Niektóre lodowce Svalbardu pod wpływem rekrystalizacji nie mają już w sojej budowie elementów rozpraszających światło i, podobnie jak Folgefonna w okolicach Oddy, mają błękitny kolor. Wiele osób pamięta, dokąd lód sięgał latem kilka i kilkanaście lat temu. Globalne ocieplenie sprawia, że góry lodowe maleją. Można przekonać się o tym tutaj, można zoabczyć to na lodowcach Islandii.
Anne przyjechała z Holandii kilka miesięcy temu i jeszcze nie wie, czy zostanie na zimę. Po przeciwnej do Kapp Thordsen stronie fiordu Anne, nas dwóch i małżeństwo z Australii idziemy w arktyczną tundrę. Gdy wreszcie znajdziemy przejście przez sezonową rzekę, dalej suniemy jak po perskim dywanie. Jest miękko, powiedzmy, że nawet zielono. Australijczycy każdego napotkanego kwiatuszka szukają w jakimś atlasie – części gatunków nie da się znaleźć nigdzie indziej na świecie.
Każdy ponoć inaczej znosi tu zimę. Brak światła i rytmu wyznaczanego przez wieczory i ranki jest ciężki. Raz po południu przyśniesz, to tak ci się poprzestawia wszystko, że kilka tygodni dochodzisz do siebie. Ludzie w zimie się naświetlają lampami UV. Piją, ale bez patologii. To nie jest Grenlandia, gdzie społeczeństwa zmagają się z brakiem perspektyw. Svalbard jest zawsze wyborem. Każdy stąd kiedyś wyjedzie.
6 komentarzy
Wyjazd na Svalbard to moje marzenie. Najlepiej rejs jachtem dookoła Sptisbergenu.
Świetna podróż. Te się wybieram w te zimne rejony Arktyki,
Spać można tam w zimie, bo wtedy słońce nie przeszladza wcale i noc trwa poł roku.
A w zimie jest ciemno i to długo.
Svalbard na własną rękę to mój plan na ten sezon. W lipcu będzie robione.
Na Svalbardzie już pewnie.koniec lata, ale chce tam kiedyś polecieć.