Wielu Norwegów ma domy w Hiszpanii, ale Półwysep Iberyjski jest strefą czerwoną – nie można z niej wrócić bez kwarantanny. Moda na turystyką lokalną zapanowała więc także w Norwegii i i zamiast Costa del Dol poddani króla Haralda odwiedzają Preikestolen. Coś jakby nasz Giewont, Władysławowo.
Pulpit Rock, Ambona, jak zwał, tak zwał. 604 metry nad poziomem morza. To morze jest w sumie o krok, więc wysokości względna i bezwględna tutaj znaczą to samo. Ściana ma chyba nawet ujemny kąt, więc jej z góry nie widać. Z całą pewnością nie jest to miejsce dla osób z lękiem przestrzeni. Natomiast wysokości szczególnie się nie doświadcza. Wiadomo, że w dole jest Lysefjorden na poziomie morza, ale trzeba poczekać na przepływający poniżej prom lub inną łajbę, by poczuć perspektywę i przekonać się, że w dół jest naprawdę daleko.
Widok z Preikestolen
Jak większość tego typu miejsc w Norwegii, szlak i Pultpit Rock nie są w jakiś szczególny sposób zabezpieczone. Choć nie ma tutaj żadnych barierek, a wiele osób jest w stanie sporo zaryzykować, aby opuścić to miejsce ze zdjęciem z nogami nad spektakularną przepaścią, w ostatnim dziesięcioleciu zdarzył się tutaj tylko jeden wypadek śmiertelny.
Wcześnie rano na szlaku pustawo. Gdy schodzimy w okolicach dziewiątej, robi się tłoczno. Będą się później ustawiać w kolejce, żeby sobie cyknąć foteczkę na narożniku.
Przed samą skałą Preikestolen znak informuje o zakazie biwakowania i latania dronami. W wielu malowniczych miejscach na szlaku można zauważyć rozbite na noc kolorowe namioty. Na samej skale także słychać charakterystyczny dźwięk silników drona, choć jest to tutaj zabronione (dron w Norwegii).
1 comment
Jak patrzy się na takie zdjęcia, to człowiek natychmiast chce się pakować i wyruszać w podróż 🙂 Pozdrawiamy!