Mam nieodwzajemnioną sympatię do Polskich Linii Lotniczych LOT i choćby nie wiem jak na nich narzekać, to jest to jedyna opcja na bezpośredni long haul do Ameryki. Z przesiadką w Europie Zachodniej będzie taniej, ale gdy podróżujesz z dzieckiem dość małym jego cierpliwość może zakończyć się na już pierwszym odcinku.
W miastach Wschodniego Wybrzeża – Nowy Jork i Waszyngton – systemy metra działają wyśmienicie. I tak trzeba jeździć, choć czasem cenowo i czasowo lepiej wychodzi taksówka. Gdy podróżujesz w pięć osób, to zawsze jest problem. Z kierowcą wychodzi sześć i większość samochodów odpada. Zdarzyło się nam jednak, że to policjant nakazał się ładować do taxi i zostawił swoją wizytówkę kierowcy, gdyby się ktoś doczepił. Przeszkadzał mu tłok, jaki robimy przed dworcem i dostosował priorytety bezpieczeństwa do aktualnej sytuacji.
W wypożyczalniach najważniejsze to wybrać właściwy samochód. Oczywiście romantyzm by nakazywał podróżować Fordem Mustangiem w wersji oczywiście cabrio. W pięć osób ten model jednak nie wchodzi w rachubę. W miastach – jak San Francisco – dobrze, gdy bryka nie jest zbyt duża. Trudno o miejsce do parkowania, a z większą gablotą stopień trudności wzrasta. W trasie większy samochód daje więcej wygody. Automatyczna skrzynia biegów i dobry adaptacyjny tempomat to kluczowe funkcje dla kierowcy w trasie, bo dopuszczalne prędkości nie są szczególnie duże (na autostradach maksymalnie 75 mil na godzinę, najczęściej jednak 65). Prosta kreska ulicy aż po horyzont, rozpływa się w drżącym powietrzu, a wokół pustynia. Krajobraz nigdy nie pozwala się nudzić. Na samej drodze także jest ciekawie. Ciężarówki z długimi nosami na przedzie, ciągną oprócz naczepy czasem nawet po dwie przyczepy. Kampery jak autobusy ciągną za sobą jeepy na sztywnym holu. Pociągi z sześcioma lokomotywami mają po kilka kilometrów. Jest co oglądać.
W miastach często zdarzają się pasy wyłącznie dla samochodów z minimum dwoma lub trzeba osobami w środku (car pooling), ewentualnie dla osób, które są gotowe zapłacić za jazdę luźniejszym pasem (fast track).
Skrzyżowania to temat ciekawy. Na czerwonym zasadniczo można skręcać w prawo. Nie ma tu żadnych zielonych strzałek – można, chyba, że jest napisane, że nie można („NO TURN ON RED”). Wiele skrzyżowań o mniejszym natężeniu ruchu, to skrzyżowania dróg równorzędnych. Nie ma świateł, nie ma zasady prawej ręki. Wszyscy mają znak STOP. Pierwszy powinien ruszyć ten, kto pierwszy dojechał. W praktyce zamiast naszej zasady ograniczonego zaufania, funkcjonuje tutaj zasada braku zaufania i działa to świetnie. Pamiętacie te piękne pościgi w amerykańskich filmach, jak choćby „Ulice San Francisco”? Teraz rozumiem, jak im się udawało przejechać dwadzieścia przecznic i w nikogo nie walnąć. Wszyscy czekali grzecznie na STOPie.
Podobnie pasy włączania lub sytuacje, gdy z czterech pasów robią się dwa. Nie ma żadnego oznakowania. Wszyscy jadą na tzw. zamek i idzie to gładko. Czasem tylko jest wspomagane światłami „ONE VEHICLE PER GREEN”.
Piesi są najważniejsi. Jeżeli pieszy podchodzi do jezdni, kierowcy się zatrzymują. Dotyczy to także miejsc, gdzie nie ma przejść, a także miejsc, gdzie pieszego być nie powinno. Zdarzają się przejścia dla pieszych totalne, jak w Hollywod, na skrzyżowaniu alej Highland i Hoollywood lub w Santa Monica na skrzyżowaniu Main Street i Colorado. Tam piesi dostają zielone we wszystkich przejściach od razu, w tym po przekątnej.
W Polsce mamy znak A-30 oznaczający „inne niebezpieczeństwo”. Widzisz człowieku wykrzyknik w trójkącie i bój się. W Stanach wykładają kawę na ławę: ktoś ma prawo jazdy, to znaczy, że raczej czytać też umie. Mamy więc: „NO TURNS”, „BUSES ONLY”, „RIGHT LANE MUST TURN RIGHT”, itd. Znaki mają najczęściej charakter napisów. „Za śmiecenie na tym odcinku kara 1000 dolarów”, „Za jazdę tym pasem bez zezwolenie kara minimum 730 dolarów”.
W miastach możliwość parkowania często oznaczona jest kolorem krawężnika: czerwony – nawet nie próbuj, biały – możesz ale na chwilę i kierowca nie może wychodzić z auta, żółty – możesz, ale się spiesz, zielony – maks na 15 minut, niebieski – tylko niepełnosprawni.
Informacje o kontroli prędkości na drogach międzystanowych (tutaj najbardziej kusi, żeby przycisnąć) są bardzo częste („SPEED LIMIT RADAR ENFORCED”). Zdarzają się także ostrzeżenia o kontroli prędkości przez samoloty. Czy należy się zatem spodziewać sylwetki F-16 w lusterku wstecznym? Procedura jest bardziej prozaiczna. Obserwator w samolocie, może nim być najzwyczajniejsza Cessna, patroluje konkretny odcinek szosy i dokonuje czegoś w rodzaju odcinkowego pomiaru prędkości między dwoma oznaczonymi punktami. Jeżeli wychodzi, że któryś kierowca przekracza prędkość, powiadamiany jest patrol naziemny, który zatrzymuje łamiącego przepisy i wręcza mandacik.
W praktyce to ponoć nie działa. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w niektórych stanach od lat nie ma ani jednego samolotu, z którego policja by mogła skorzystać do tego celu. Formalnie program jednak istnieje, więc znaki pozostają legalne. Po drugie, kierowca – podobnie jak w Polsce – ma prawo do odmówienia przyjęcia mandatu. Sprawa idzie do sądu. Na rozprawie jako świadkowie muszą się stawić zarówno policjant, który był w górze, jak i ten z dołu. Billboardy przy amerykańskich ulicach pełne są reklam prawników, którzy pomogą we wszystkim. Także w takim dobraniu terminu rozprawy, żeby któremuś świadkowi nie pasowało.
Trasa USA z dziećmi:
Nowy Jork na początek, Księgarnia Strand, Waszyngton, czyli stolica, Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej, Cmentarz Arlington, San Francisco, Dolina Krzemowa, Big Sur, Long Beach, Hollywood, Beverly Hills, Santa Monica, Pierwsza restauracja McDonald’s, Route 66, Las Vegas, Zapora Hoovera, Wielki Kanion, Kanion Antylopy, Page, Horseshoe Band, Zapora i Kanion Glenn, Park Narodowy Zion, Dolina Śmierci, Prom Kosmiczny Endeavour, Końcówka w Los Angeles
a także: Co przeczytać i obejrzeć przed wyjazdem do USA, Czym jeździć po USA i jak tam dolecieć, USA dla miłośników lotnictwa.